Kobiety mają przykrywać biust na plaży, bo ten może być obiektem męskiego heteroseksualnego pożądania. To seksistowska i mizoginiczna norma –
mówi dr Ludmiła Janion, kulturoznawczyni, adiunktka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowczyni na Gender Studies w IBL PAN i badaczka przemian seksualności w Polsce lat 90.
Rozmawia Ane Piżl.
Normy, bindery i ciało na plażę
Ane Piżl: Wielokrotnie, gdy rozmawiam o nierówności płci w temacie odsłaniania klatki piersiowej, słyszę, że przecież zasłanianie piersi przez kobiety jest “naturalne”, bo mamy różne piersi. Ten argument “z natury” pojawia się niemal w każdej dyskusji o płci. Porozmawiajmy więc na wstępie o zależności biologii i kultury.
Ludmiła Janion: Zastanówmy się, co to znaczy, że „mamy różne piersi”. Można by równie dobrze utrzymywać, że wszyscy ludzie mają piersi bardzo podobne – raczej z przodu niż na plecach, raczej dwie niż sześć, z brodawkami raczej po środku i tak dalej. Ta część ciała może być postrzegana jako bardzo zróżnicowana, ponieważ kulturowo przykładamy wagę do różnicy i nadajemy jej znaczenia. Normy piersi są też inne dla kobiet i mężczyzn, dlatego kobiety nieraz je powiększają, a mężczyźni – zmniejszają. Implanty, zastrzyki i bielizna z wkładkami z jednej strony, a bindery, liposukcje i chirurgiczne wycięcia gruczołów z drugiej to dobry przykład tego, jak budujemy rzekomo naturalną różnicę płci.
W dekonstrukcji tej różnicy nie pomaga język. W potocznej polszczyźnie to kobiety mają „piersi”, mężczyźni mają raczej „pierś” albo „klatkę piersiową”.
Z samego faktu, że mamy różne ciała – różne piersi, twarze, dłonie (na podstawie których często można odgadnąć płeć), nie wynika jeszcze, że to kobiety muszą zasłaniać “różnicę”. Równie dobrze to męska klatka, jako “wybrakowana”, mogłaby wymagać zasłonięcia. Albo wszyscy – niezależnie od płci – musieliby ukrywać włosy. Lub też możemy przyjąć, że wszystkie ciała są neutralne i równe. To kwestia “umowy”. A jednak w przeważającej liczbie miejsc na świecie, to kobiety wciąż muszą coś zasłaniać – piersi, włosy, twarze. Dlaczego? I dlaczego tyle osób przyjmuje to bezkrytycznie?
Normy odsłaniania i zasłaniania ciała są bardzo złożone, zależą od sytuacji, płci i klasy społecznej – dany strój może być postrzegany jako nieprzyzwoity, ale może być też nieelegancki lub z innych powodów niestosowny. Wszyscy mamy świadomość, że te normy są przygodne, a jednak z reguły próbujemy ich przestrzegać. W kościele mężczyźni zdejmują nakrycie głowy, kobiety – zwłaszcza w cerkwi – głowy przykrywają. Nawet w największy upał spodnie do kolan i krótki rękaw nie będą eleganckim strojem do pracy dla dorosłego mężczyzny, ale kobieta w spódnicy do kolan lub sukience z krótkim rękawem nie wzbudzi krytyki. Tego typu przykłady można by mnożyć.
Plaża jest miejscem, w którym, jak się wydaje, wolno odsłaniać więcej ciała niż gdzie indziej – ale norma tego odsłaniania jest ewidentnie różna dla kobiet i mężczyzn. Ta norma wydaje się związana z seksualnością. Odsłanianie ciała przez kobiety – przyzwolenie na coraz krótsze spódnice, spodnie i spodenki, w końcu bikini – było na Zachodzie długo uważane za wyraz wyzwolenia i liberalizacji obyczajów. I do pewnego stopnia oczywiście tak było, ponieważ normy zasłaniania kobiecego ciała narzucane były przez patriarchalne instytucje i służyły represji kobiecej seksualności i usprawiedliwianiu męskiej.
W tej optyce kobiety mają przykrywać biust na plaży, bo ten może być obiektem męskiego heteroseksualnego pożądania. To seksistowska i mizoginiczna norma. Seksistowska – bo obciąża kobiety obowiązkiem zarządzania męską seksualnością, rzekomo niepohamowaną i niebezpieczną. Mizoginiczna, bo związana z tradycyjnymi podziałami na kobiety porządne, skromne, które zachowują się zgodnie z normą kobiecości i którym należy się szacunek i na kobiety nieprzyzwoite, występne, które należy ukarać za wychylanie się. Dlatego wiele kobiet będzie zakrywać biust – żeby nie narażać się na krytykę i karę.
Sprawa jest jednak nieco bardziej skomplikowana, bo władza i kontrola działają dziś bardziej podstępnie – nie reprezentuje jej już groźny patriarcha mierzący długość spódnicy, ale magazyn life-stylowy podający 10 sposobów na ciało „gotowe na plażę”, a dla najmłodszych – opinie wyrażane w mediach społecznościowych. Myślę, że nieraz kobiety zasłaniają piersi, bo wstydzą się ich pokazywać – bo uważają, że ich ciało nie spełnia norm, nie jest „gotowe na plażę”. A jako że biust jest w heterokulturze seksualizowany, zakładamy, że będzie wzbudzał zainteresowanie gapiów – heteromężczyzn i uczestniczących w tym dominującym męskim spojrzeniu kobiet.
Czy patrząc na historię, filozofię i współczesne doświadczenie różnych krajów i kultur, istnieje realna szansa na zmianę obyczajowości i odejście od seksualizacji kobiecego ciała?
Myślę, że w wymiarze makro nie ma na to szans – mało tego, także męskie ciała są coraz bardziej seksualizowane. Proces ten nie omija także ciał niebinarnych i trans. Wzorem piękna stają się ciała poddane czasochłonnym i kosztownym reżimom ćwiczeń i zabiegów kosmetycznych – bez względu na płeć. Kluczem do tego procesu jest moim zdaniem neoliberalny kapitalizm – to logika kulturowa, która wykorzystuje każdą okazje, by napędzać konsumpcję i budować hierarchie między ludźmi. Seksualność jest jedną z takich okazji – jesteśmy więc zachęcane i zachęcani, żeby kupować rozmaite produkty i usługi, by konkurować ze sobą na rynku seksualności, w którym właśnie ciało ma być podstawową walutą, zwłaszcza dla kobiet.
Natomiast zmiany kulturowe dają miejsce na strefy oporu w skali mikro. Przede wszystkim próby reformacji normatywnej kultury heteroseksualnej. Problemem nie musi być seksualizacja ciała w ogóle – choć popierałabym też ambitny projekt myślenia o seksualności poza ciałem. Póki co jednak w naszej kulturze seksualność i cielesność są ze sobą ściśle związane. Problemem jest jednak przede wszystkim seksualizacja na obecnych zasadach – okrutnych, unurzanych w seksizm, ale też ageism, fatfobię, rasizm, ableism i inne dyskryminujące przekonania. To seksualizacja, która wyklucza, a także wywołuje wstyd i strach, paraliżuje i uprzedmiotawia – przede wszystkim kobiety.
Zawodowo zajmujesz się przede wszystkim filozofią i kulturą Stanów Zjednoczonych – jakie są różnice w patrzeniu na ciało i uwikłanie go w gender z perspektywy Polski i USA?
Podstawową różnica byłaby chyba taka, że w USA rasa, a zwłaszcza dychotomia czarny/biały, jest kluczową obok płci kategorią społecznej nierówności. A zatem normy ciała i ubioru są naznaczone kategorią płci i klasy, ale także rasy. Nie chcę przez to powiedzieć, że w Polsce normy rasowe nie obowiązują, ale dziedzictwo rasizmu w USA jest czymś niezwykle specyficznym. Lokalne zakazy noszenia workowatych spodni, wrogi stosunek policji do chłopaków w bluzach z kapturem (a w tym kraju wrogi stosunek policji bywa śmiertelnie niebezpieczny), szkolne kodeksy zakazujące bujnych loków, dredów, warkoczyków i innych fryzur, które nosi czarna młodzież, to tylko kilka przykładów.
A z lżejszych ciekawostek plażowych: w Stanach heteromęskim standardem plażowym są szorty. Chodzenie po plaży w obcisłych kąpielówkach nie przystoi heterykom, to strój zarezerwowany do ćwiczeń na basenie.
Temat równych praw w zakresie odsłaniania ciała to nie tylko kwestia równości płci, ale także praw osób o nienormatywnych ciałach do tego, żeby funkcjonować w społeczeństwie na równi z osobami, które nie wpisują się w kanony urody. W Polsce nadal mało się mówi o tym, jak ważna jest akceptacja w przestrzeni publicznej – w tym oczywiście na plażach – ciał z niepełnosprawnością, grubych i chudych, starych, transpłciowych i niebiałych. Skąd wynika ta niechęć do akceptacji różnorodności, brak szacunku, a nawet agresja w stosunku do tego, co jest w jakikolwiek sposób nienormatywne?
Nasze plaże – ale też baseny, sauny – zdają się dowodzić, że stosunek do cielesności w Polsce jest nieco inny niż w krajach nordyckich lub Niemczech. Myślę, że wpływ mają tutaj przede wszystkim kultura religijna i nasz bezwzględny kapitalizm. Katolicyzm wpaja wstydliwość i niechęć do ciała, które w zestawieniu z „duchem” zawsze okazuje się czymś gorszym. Obciąża też seksualność negatywnością, serią reguł i zakazów. Łapie kobiety w sieć mizoginii i pruderii. Z drugiej strony kapitalizm powtarza, że ciało jest projektem, który świadczy o naszym życiowym sukcesie – jeśli nie jest smukłe, młode, wysportowane to ponosimy porażkę. A porażkę należy zasłaniać, chować, a nie pokazywać innym.
Myślę, że trzeba nam wszystkim więcej niż życzliwości dla różnorodnych ciał. To nie tylko kwestia dostępności przestrzeni publicznej i tego, żeby każda osoba czuła się dobrze, gdy wypoczywa. Apelowałabym także o rewizję kanonu, o pewien wysiłek na przekór normie, by szanować, kochać i adorować ciała, o których zewsząd mówią nam, że mają nam się nie podobać.