Przejdź do treści

Filozofia

„Różnica w wyglądzie piersi wynika z biologii, ale znaczenie, jakie nadajemy tej różnicy, już nie do końca”

– mówi Joanna Bednarek, filozofka, pisarka, tłumaczka, członkini redakcji „Praktyki Teoretycznej”, autorka książek – m.in. „Linie kobiecości. Jak różnica płciowa przekształciła literaturę i filozofię?” i „Życie, które mówi. Nowoczesna wspólnota i zwierzęta”.

Rozmawia Ane Piżl.

TRANSPŁCIOWOŚĆ, NATURA I CIAŁO

Ane Piżl: W topfreedom.pl mówimy o równym prawie osób wszystkich płci, do odsłaniania klatki piersiowej, w miejscach do tego przeznaczonych. Ale nie wszystkim ten postulat się podoba – często słyszę, że próbujemy zaprzeczyć naturze, bo przecież różnica w wyglądzie piersi wynika z biologii. Jak to jest z tą NATURĄ i BIOLOGIĄ?

Joanna Bednarek: Różnica w wyglądzie piersi wynika z biologii, ale znaczenie, jakie nadajemy tej różnicy, już nie do końca. To, które części ciała zasłaniamy, a które nie, to kwestia kulturowa; co więcej, te same części ciała mogą być seksualne lub nie, zależnie od kontekstu. Dobrze pokazują to spory wokół karmienia piersią w miejscach publicznych – oburzanie się na kobiety, które to robią, najwięcej mówi o samych oburzonych, którzy seksualizują zwykłą czynność. Można to rozciągnąć również na inne konteksty.

Porozmawiajmy o ciele w kontekście transpłciowości – przekraczania płci. Z jednej strony w świadomości społecznej jest już utrwalona zgoda na to, że tożsamość nie musi być zgodna z płcią przypisaną przy urodzeniu (czyli z wyglądem genitaliów), z drugiej strony oddzielenie tożsamości od anatomii jest wciąż tylko pozorne. Większość osób transpłciowych dąży do ponownej zgodności ciała i gender, do wpisania się w normę społeczną i dopasowania do społecznej konwencji płci. Część osób niebinarnych decyduje się na przykład na usunięcie piersi, by zneutralizować swoją klatkę piersiową i pozbawić ją cech, postrzeganych jako kobiece. I choć to fantastyczne, że medycyna daje takie możliwości i oczywiście prawo do tranzycji powinno być powszechnym i łatwodostępnym prawem, to jednak presja na chirurgiczne dopasowanie ciała do gender, jako jedyna i oczywista droga, wydaje mi się opresyjna. Opresyjne wydaje mi się uzależnienie akceptacji dla osoby transpłciowej od tego, jak dobrze dopasuje swoje ciało do normy społecznej. 

Rzeczywiście, transpłciowość staje się w coraz większym stopniu akceptowana, ale chyba tylko jako przejście z jednej zatwierdzonej przez prawo i medycynę kategorii do drugiej. Zwłaszcza osoby transpłciowe, po których „nie widać”, że są trans, mają szanse na akceptację – ale właśnie dlatego, że się wpisują w normatywną dychotomię, i nie dotyczy to już tych, po których „widać”. Zakłada się tu, że osoby trans chcą się tylko dopasować do cis/hetero/normy, inaczej niż osoby niebinarne, że w gruncie rzeczy ją utrwalają, próbując ją zrealizować (choć oczywiście to dążenie w ich wykonaniu zawsze będzie skazane na porażkę). To próba udomowienia transpłciowości, wymazania jej wywrotowego potencjału. Sama tranzycja jest też dziś uzależniona od „zatwierdzenia” jej przez ekspertów – lekarzy i prawników; dokonanie jej wymaga determinacji, czasu, zwykle też pieniędzy. Jednak liczne osoby trans, na przykład Julia Serano czy Paul Preciado, dowodzą, że możliwe jest inne podejście do transpłciowości, traktowanie jej jako podważenia normy – transpłciowość ukazuje, że płeć, tak biologiczna, jak kulturowa, jest konstruktem i możemy wpływać na jej kształt.

Koncept, który w dość oczywisty sposób nasuwa się w rozmowie o neutralnym postrzeganiu ciała – to idea postgenderowego, postpłciowego społeczeństwa. Świata, w którym wciąż jest miejsce na seksualność, kobiecość, męskość, pożądanie, ale kategorie płci nie określają nas w całości i nie wikłają w zależności. Czy taki świat byłby wyzwoleniem?

Na razie płeć jest elementem systemu kategorii, który sprawuje nad nami kontrolę. Musimy się dopasowywać do norm płciowych, robimy to od bardzo wczesnego dzieciństwa, i co gorsza wielu/e z nas nawet nie widzi tej pracy, którą musi wykonać, żeby to zrobić – wydaje nam się, że to po prostu nasza naturalna tożsamość. Dlatego marzy mi się świat, w którym można by nie tylko mieć wybór w kwestii tego, jaką chce się mieć tożsamość płciową, ale też wybór w kwestii tego, czy w ogóle chce się ją mieć; świat, w którym można by z łatwością i bez zagrożeń dla zdrowia decydować się na medyczne elementy tranzycji, bez konieczności uprzedniego dowodzenia, że cierpi się na dysforię płciową. Wymagałoby to i rewolucji kulturowej, i ogromnego postępu technologicznego.

Rozmowa o ciele, o jego neutralności lub uwikłaniu, nie jest nowym, aktywistycznym pomysłem. Filozofia zawsze przyglądała się ciału i jego relacji – np. z “duszą”. Po jakie treści warto sięgnąć dzisiaj do historii filzofii, żeby szerzej pomyśleć o ciele.

Filozofia często traktowała ciało jako materialne podłoże dla ducha. Nawet niektóre odmiany materializmu, na przykład materializm mechanistyczny zakładały, że ciało jest „tylko” biologiczną maszyną. Ale istnieje inna tradycja materialistyczna, wywodząca się od Epikura i Lukrecjusza, podkreślająca sprawczość materii. Powiedzenie Spinozy „nie wiemy, do czego ciało jest zdolne”, wyraża właśnie podejście typowe dla tego nurtu. Feministyczne i queerowe teorie ciała stanowią jedno z jego najnowszych wydań. Teoria feministyczna zajmuje się ciałem rozumianym biologicznie i płcią biologiczną mniej więcej od końca lat 70. Wtedy pojawiły się teorie skupiające się na wymiarze biologicznym płci, kwestionujące konstruktywizm i dychotomię płeć biologiczna-płeć kulturowa, a także dychotomię nauki przyrodnicze-nauki społeczne. Donna Haraway, Anne Fausto-Sterling, Evelyn Fox Keller czy Judith Butler zaproponowały model płci jako zestawu mechanizmów, tak biologicznych, jak kulturowych, zestawu praktyk i norm, które są nieustannie odtwarzane – i mogą być odtwarzane w wywrotowy sposób. Dzieje się tak dlatego, że biologia wcale nie jest stałym, nienaruszalnym podłożem, na którym nadbudowują się praktyki kulturowe – i to nie tylko dlatego, że potrafimy dziś ingerować w biologię płci, na przykład za pomocą kuracji hormonalnych, ale też dlatego, że funkcjonowanie organizmu, a nawet ekspresja genów są częściowo zależne od czynników środowiskowych.